28.07.2016, czwartek
Przyzwyczajenie drugą naturą- budzę się już o 5.11, ale dziś pakowanie idzie mi coś niesporo i wychodzę dopiero przed szóstą- czyli tradycyjnie. Pogoda nieszczególnie zachęcająca- w nocy znów padało, a niebo zaciągnięte szarymi chmurami. Pierwszą mijaną po drodze ciekawostką to stary krzyż pokutny. Widok tych zabytków nieodmiennie wzbudza uśmiech na mojej twarzy, bo choć ich historia łączy się ze smutnymi chwilami- stawiano je dla upamiętnienia ofiary popełnionej zbrodni- mnie kojarzą się nieodmiennie ze zdobywaną przez co poniektórych odznaką , ustanowioną przez OW PTTK Chełm. Pomimo rozmaitych zachęt odżegnuję się od niej, a ewentualne krzyże dokumentuję jedynie dla własnej satysfakcji.
Kolejne kilometry mijają mi w warunkach prawie jesiennych- deszcz co prawda nie pada, ale jest ciemno, snują się mgły, a na pajęczynach srebrzy się rosa. Wspinając się w kierunku Skalnika- najwyższego szczytu Rudaw Janowickich, mijam źródełko "Jola". Inną ciekawostką są liczne pozostałości dawnej infrastruktury turystycznej- kamienie z wyrytymi napisami i datami.
Po dwóch godzinach, ciesząc się, że nie jest źle- wszak tylko szaro i mokro, ale bez deszczu, docieram do węzła szlaków pod Małą Ostrą. Na atrakcje punktu widokowego raczej nie mam co liczyć, ale zbaczam z GSS, by stanąć na szczycie Skalnika- najwyższego wzniesienia Rudaw Janowickich. Pierwotny plan zakładał, że w tym miejscu będzie odpoczynek śniadaniowy, ale wilgotna mgła i przejmujące zimno wyganiają mnie w dalszą drogę.
Dalsza droga...no cóż, mam tu sporo obaw. Po doskonale znanych mi terenach przyszedł czas na poruszanie się nieznanymi ścieżkami. W dodatku Prywatna Aplikacja donosi, że w okolicach Wilkowyi i Liściastej szlak oznakowany jest- delikatnie mówiąc- średnio. Kiedy tam docieram, okazuje się jednak, że przede mną szedł tędy Anioł ze Sprayem. Każde miejsce, wymagające szczególnej uwagi- czy to z racji skrętu czy wątpliwej jakości oznakowania- dodatkowo oznakowane jest żółtą strzałką! Posyłam ciepłe myśli w stronę nieznajomego Anioła i bez problemów docieram do Szarocina, gdzie uzupełniam w sklepie zapasy i już przy lepszej pogodzie ruszam dalej.
Czekają mnie jeszcze dwa podejścia: Świerczyna i Zadzierna. Kiedy przed tą ostatnią dzielnie maszeruję przez miejscowość Paprotki, zaczyna się to, co najbardziej lubię, czyli rozmowy z miejscowymi starszymi mieszkańcami, którym obce jest wariackie tempo dzisiejszego świata. Dzięki takim chwilom czuję się jak w małych, hiszpańskich wioskach na Camino, gdzie pielgrzymi są miejscową atrakcją. Tak więc kiedy w Paprotkach grzecznie pozdrawiam siedzącego na ławce starszego pana, zaczyna się mniej więcej taka rozmowa:
- A skąd to panienka ("panienka"!- już go kocham!) idzie?
- A z Bukowca.
- I daleko?
- Dziś do Lubawki.
- Przez Skałę (tu wymowny ruch ręką w kierunku Zadziernej)?
- Ano przez Skałę.
Na tę odpowiedź mój rozmówca z przerażeniem łapie się za głowę:
- O Jezu, to chyba jaki uczynek miłosierdzia!
Po tej rozmowie w zankomitym nastroju odpoczywam przez chwilę w Stanicy pod Zadzierną, a potem pełna nowych sił ruszam w drogę do Lubawki.
Zatrzymuję się w poleconej mi (prywatna aplikacja!) restauracji hotelu Lubavia na obiad- rzeczywiście dobry. Szef obiektu na widok mojego plecaka wdaje się ze mną w rozmowę, oferując dogodną cenę za nocleg, więc postanawiam zostać tu- taka mała nagroda za pierwsze sto kilometrów.
Skoro już mowa o rozmaitych odznakach- na budynku ratusza znajduje się figura św. Jana Nepomucena. Odznakę związaną z wizerunkami tegoż Świętego proponuje PTTK Wałbrzych. Przyznaję, że kiedyś z nudów zaczęłam te Jaśki zbierać. Akurat tego z Lubawki miałam już jednak wcześniej w swoich zbiorach.
Dystans za MT- 27,8 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz