poniedziałek, 9 kwietnia 2018

GSS Dzień 2. Jak szaleć, to na całego!



 Budzik zrywa mnie o 5.45. Lubię wcześnie wyruszać. Mogę cieszyć się wtedy ciszą na szlaku, spokojnym sam na sam z pięknem przyrody. Lubię też mieć poczucie marginesu czasowego i świadomość, że po południu czeka mnie dłuższy wypoczynek. Widoki za oknem zachęcające, więc szybko się zbieram i wyruszam przed siebie. Przez najbliższe cztery godziny, aż do Wysokiego Kamienia szlak będzie należał tylko do mnie- no i do mieszkańców lasu oczywiście. Kilka razy pomiędzy drzewami migają mi sarny. Sprawdzają się też przewodnikowe ostrzeżenia przed bagnistym terenem. Choć do Podmokłej jeszcze kawałek, muszę omijać podmokłe fragmenty szlaku. Na szczęście nie jest to jakimś wielkim problemem.
Wakacje 2016 to czas, kiedy szlak biegnie jeszcze "po staremu", grzbietem Świeradowca, a nie przez Stóg Izerski, Lącznik i Drogą Telefoniczną. Dzięki temu w niecałą godzinę docieram do Polany Izerskiej i pozostałości osady Drwale. W XIX wieku było to- dzięki gospodzie- popularne miejsce odwiedzane przez kracjuszy i turystów odpoczywających w Bad Flinsberg, czyli dzisiejszym Świeradowie. Po II wojnie światowej mieszkańców osady wysiedlono do Niemiec, a ona sama służyła jeszcze przez jakiś czas robotnikom leśnym.

Czas na pierwszą dziś wędrówkę pod górę. Gdzieniegdzie widać jeszcze suche pnie- pozostałość po klęsce ekologicznej sprzed lat.

W doskonałym nastroju osiągam Sine Skałki i decyduję, że lepszego miejsca na śniadanie nie mogłam sobie wymarzyć. Gdzieś w oddali majaczy schronisko, z którego wyruszyłam- ogarnia mnie radość w najczystszej postaci.

Wędrówkę głównym szlakiem zamierzam wzbogacić o zdobycie szczytów należących do Korony Gór Polski. Przy chatakterystycznej wiacie turystycznej odbijam więc na wąską ścieżkę, która prowadzi na szczyt Wysokiej Kopy (1126).
Sam szczyt to raczej rozległa, łagodna kopuła- wyróżnienie go jedynie przy pomocy wzroku byłoby trudne, na szczęscie tabliczka i stos kamieni pozwalają na jego identyfikację.
Przemykam obok kopalni kwarcu "Stanisław i Wieczornego Zamku (jako że Noc Świętojańska dawno za nami, porzucam mysli o ewentualnych skarbach) i docieram do prywatnego schroniska(czy też raczej bufetu) na Wysokim Kamieniu.
Z sentymentem wspominam pewną wędrówkę w chłodzie, deszczu i głodzie ("jestem już tak głodna, że jak zaraz nie będzie tego schroniska, to chyba zjem znalezione w kieszeni psie chrupki!" :)) i kultowy zestaw spożywczy ratujący życie: chleb ze smalcem, szarlotkę i herbatę. Tym razem- oczekawszy kilkanaście minut do otwarcia- pozwalam sobie na małą tylko nagrodę w postaci coli, wbijam pieczątkę i mrugam do widocznego na piecu Karkonosza.

Otwarty obiekt i bliskość położonej niżej Szklarskiej Poręby, sprawiają, że robi się tłoczno. W górę podążają prawdziwe tabuny ludzi, w tym młodzież kolonijna z minami "jestem tu za karę", panowie skąpo odziani o sylwetkach bynajmniej nie adonisowych oraz mój osobisty hit- panie w klapkach, które w miejscu, gdzie szlak skręca, dziwią się niczym Marceli szpak: "Szlak namalowany po dwóch stronach drzewa??? To przecież można się pomylić!".
Po przybyciu do cywilizacji pieczętuje się w Informacji Turysycznej, uzupełniam zapasy na dwa najbliższe dni i dziarsko ruszam w stronę Karkonoszy. W duchu cieszę się, że nie zaplanowałam wizyty przy Wodospadzie Kamieńczyka , bo kolejka oczekujących jak nic na półtorej godziny. 


Wstępuję na chwilę do schroniska Kamieńczyk, ale tym razem zadowalam się pieczątką, bez dodatkowych nagród.
Jako że w tym miejscu wkraczam na teren Karkonoskiego Parku Narodowego, zakupuję bilet wstępu. Miły pan zagadnięty na okoliczność, czy przewodnik górski, co prawda z innym obszarem uprawnień i idący zupełnie prywatnie i dla własnej przyjemności może ewentualnie liczyć na jakąś ulgę, bez żadnego problemu sprzedaje mi bilety ulgowe na kolejne dwa dni.

Podejście na Halę Szrenicką daje mi w kość. Mam ochotę zatrzymywać się co pięć minut. Marudzę, a to wyciągając wodę, a to poprawiając kijki. (Kijki! Ja! No chyba naprawdę mam dość!) i rozważam poważnie wersję light czyli nocleg w najbliższym schronisku. Po przybyciu na miejsce pokrzepiam się pyszną zupą ogórkową (podobnie jak wczoraj- można w niej łyżkę stawiać), która w cudowny sposób dodaje mi sił. Rozważywszy wszystkie "za" i "przeciw" decyduję się jedank na wersję hardcore czyli dalszą wędrówkę aż do Odrodzenia. W głupawkę wpędza mnie obserwacja, że mimo pokonanych kilometrów i dużego plecaka nadal bez problemu wyprzedzam tłum podążający w tym samym kierunku, co ja. Nie, żebym specjalnie czyniła jakieś starania w tym kierunku. Jakoś tak samo wychodzi.

Kiedy moim oczom ukazuję się kolejne, dobrze znane widoki, na dobre zapominam o zmęczeniu i po prostu cieszę każdą minutą wędrówki.



Oczywiście w największy zachwyt nieodmiennie wprawia mnie widok budynku RTON Śnieżne Kotły- mój numer jeden na liście ulubionych miejscw Karkonoszach, niezależnie od tego, czy jestem tuż przy nim na górze, czy majaczy mi w oddali na horyzoncie.
Tym razem jednak nie dane mi jest nacieszyć się chwilą odpoczynku. Jak to w górach- pogoda zmienia się błyskawicznie i zaczyna siąpić deszcz. Lekki i równomierny, więc po chwili spędzonej pod okapem decyduję się naciągnąć pokrowiec na plecak, a na siebie pelerynę i ruszam dalej. Deszcz przeszedł po kilkunastu minutach, co wykorzystuję, rzucając za siebie tęskne spojrzenia i utrwalając ulubiony widok na kolejnych zdjęciach


Jak się jednak okazało- za wcześnie ucieszyłam się poprawą pogody. W okolicach Czeskich Kamieni zadeszczyło znowu. Zadeszczyło? Lunęło jak z cebra. Miało to jednak tę dobrą stronę, że zmotywowało mnie do podkręcenia tempa marszu i pobicia rekordów prędkości. W okolicach odbudowywanej Petrovej Boudy z n, ieba leciała już prawdziwa ściana deszczu. Mimo dobrego zabezpieczenia do schroniska Odrodzenie dotarłam w charakterze takiej bardziej zmokłej kury, wywołując znaczące uśmiechy u wszystkich tam zgromadzonych. Schronisko zyskuje w moich oczach faktem, że suszarnia działa na całego! 
Wieczór (niezbyt długi w moim przypadku, bo jednak pokonane kilometry i wczesna pobudka robią swoje, i oczy mi się same zamykają) to chwile miłej rozmowy na turystyczne tematy z osobami, z którymi dzielę pokój. I już w półśnie informacja od osobistego sudeckiego guru, który dziś pokonuje odcinek od Złotego Stoku, z wiadomością, że teoretyczny możliwy nocleg w Piotrowicach Nyskich pozostał noclegiem możliwym tylko teoretycznie, w związku z czym dowlókł się był aż do Głuchołaz. A;le tym będę się martwić, kiedy przyjdzie na to pora. 




Dystans w rzeczywistości nieco krótszy, niż wskazania www.mapa-turystyczna.pl (54,8km), gdyż uwzględnia ona juz zmieniony przebieg szlaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz