Wbrew temu, czego należałoby się spodziewać, moja decyzja wyruszenia na Główny Szlak Sudecki bynajmniej nie była dobrze przemyślana i poprzedzona długimi przygotowaniami. O nie, została podjęta dzień wcześniej, w godzinach późnopopołudniowych, w dodatku poza domem, do którego wróciłam raczej późno, spakowałam według schematu praktykowanego na Camino i nastawiłam budzik na 4.30.
Prawdę mówiąc, kiedy zadzwonił, miałam ochotę tylko na jedno- wyciszyć go i pogrążyć się dalej we śnie. Jazda autobusem na dworzec, a i późniejsza podróż do Wrocławia to bicie się z myślami- jeszcze czas, by zweryfikować plany i zawrócić. Do przodu pcha mnie jednak myśl o patronach dzisiejszego dnia, tak silnie związanych z podróżującymi- świętym Krzysztofie, patronie podróżnych i świętym Jakubie, który przez dwa ostatnie lata prowadził mnie po szlakach Camino. Taki dzień to musi być dobry znak- choć do końca nie wiem, ile mam czasu na wędrówkę, czy nie będę jej musiała przerwać, by wrócić do rzeczywistości, i czy- całkiem zwyczajnie- dam sobie radę. Otuchy dodaje mi też telefon od M.- mojego sudeckiego guru, który co prawda nie jednym ciągiem, ale tyle co pokonał większość szlaku i oferuje się służyć wskazówkami.
Godzinę we Wrocławiu wykorzystuję na uzupełnienie apteczki i pyszną kawę. Kiedy wsiadam do autobusu do Świeradowa, humor już mi dopisuje, a kolejne kilometry z pięknymi widokami Pogórza Izerskiego wprawiają mnie w ekscytację. Po przybyciu na miejsce czym prędzej odszukuję czerwoną kropkę, oznaczającą dla mnie początek szlaku i ruszam w kierunku mojego dzisiejszego celu, czyli schroniska na Stogu Izerskim.
Od razu dodam też, że choć lubię poznać jak najlepiej tereny, po których wędruję i zwiedzić jak najwięcej, tym razem nastawiam się na coś innego- na marsz, taki do zupełnego zmęczenia, kiedy przychodzisz na miejsce i padasz. Chcę się zresetować, zapomnieć o wyczerpujących emocjonalnie przeżyciach ostatnich miesięcy. Chcę przejść jak największą część szlaku, bo nie mam gwarancji, że po kilku dniach po prostu nie będę musiała zwinąć się i wrócić do rzeczywistości. Jeśli będę mieć siłę i ochotę, by chłonąć wiadomości na temat mijanych miejsc- to dobrze. Jeśli nie- to też dobrze, po prostu pójdę przed siebie, ciesząc się tym, że mogę iść.
Oczywiście zatrzymuję się na chwilę przy Domu Zdrojowym, gdzie umieszczono tablicę pamiątkową poświęconą Mieczysławowi Orłowiczowi (1881-1959), którego imię nosi szlak. Był on autorem wielu przewodników turystycznych, propagatorem turystyki, zaprojektował przebieg wschodniej części Głównego Szlaku Beskidzkiego). W uznaniu dla jego zasług dla turystyki, jego imię nadano Głównemu Szlakowu Sudeckiemu, a także przełęczy w Bieszcz adach. Od jego nazwiska nazwano też miejscowość nieopodal Lądka, przez którą zresztą wspomniany szlak biegnie.
Ciekawą częścią Domu Zdrojowego jest modrzewiowa hala spacerowa z piekną roślinną polichromią. Tym razem nie wchodzę jednak do środka, bu pokrzepić się miejscową wodą mineralną, lecz jak najprędzej chcę osiągnąć swój cel.
Opuściwszy ulice uzdrowiska uświadamiam sobie, że, po pierwsze- zupełnie zapomniałam o tym, że miałam dokonać zakupów spożywczych, a po drugie- nie wbiłam pieczątki potwierdzającej rozpoczęcie wędrówki w Świeradowie. Wracać? Nie wracać? Zapasy na szczęście jakieś posiadam, a po pieczątkę wstępuję do "Czeszki i Słowaczki". Teraz mogę już bez przeszkód podążać w górę. Droga wije się zakrętami, na szczęście szlak je skraca. Pierwszy skrót niestety jest zamknięty, z powodu prac leśnych. Drugi- otwarty, za to miejscami bardzo podmokły. Prawie nalało mi się górą do buta. Na szczęscie "prawie" czyni wielką różnicę. Trzeci, ostatni skrót przyniósł nagrodę za dzielność- całe łany wielkich, soczystych jagód:
U końca trzeciego skrótu objawiła się górna stacja kolejki gondolowej, dziki tłum ludzi (całkiem sporo mijało mnie też na szlaku, pod górę- oprócz mnie- szły dwie osoby), i schronisko PTTK, w którym znalazł się nocleg dla (nie bardzo) utrudzonego wędrowca.
Schronisko powstało z inicjatywy organizacji turystycznej RGV, doktora Josefa Seibelta, lekarza uzdrowiskowego ze Świeradowa (którego imię dziś nosi) i rodu Schaffgotschów, do którego należał grunt i który przekazał fundusze na budowę schroniska. Rozpoczęto ją w 1022 roku, a oddano do użytku 24 października 1924. Oferuje turystom 49 miejsc noclegowych
.
.
Po zameldowaniu się postępuję zgodnie z wyrobionymi na Camino nawykami: mycie, pranie, jedzenie- ups! O mały włos, a skończyłoby się marnie. W czasie moich ablucji schronisko opustoszało (kolejka zamknięta na dziś!), drzwi do bufetu zamknęły się i objawiły straszną treść: "czynne do 17". Na szczęście pani jeszcze się krzątała, więc załapałam się na ciepły krupnik (tak gęsty, że łyżka w nim stała) i zimne piwo (to po jagodach druga dzisiejsza nagroda).
A na wieczór w opustoszałym schronisku- oczywiście relaks w postaci podziwiania widoków i... chusty robionej na drutach. Przy bardzo racjonalnym pakowaniu się na dalekie wędrówki- to moja jedyna fanaberia i "zbędny" balast.
Czytam, że podobnie jak ja najpierw przeszłaś Camino, a następnie wyruszyłaś na GSS :) . Ile dni zajęło Tobie przejście GSS?
OdpowiedzUsuńPiętnaście- z tym, że pierwszy- tak jak w opisie- to głównie podróż i tylko podejście na Stóg Izerski.
UsuńPrawdę mówiąc, to lektura Twojego bloga zmotywowała mnie do pokonania patologicznego lenistwa i zabrania się za relację :)