niedziela, 1 lipca 2012

Pieniny

Dzień 1 07.06.12
Wyjazd w długi weekend czerwcowy właściwie do ostatniej chwili stał pod znakiem zapytania. Krecik ostrzegał w telewizji przed brzydką pogodą, znajomi przejawiali daleko idące niezdecydowanie i w rezultacie wyjazd stał się faktem dopiero w chwili spotkania w samochodzie- a i decyzja co do celu ostatecznego została podjęta już w trasie. Niech żyje spontaniczność :)
W ten oto sposób w czwartkowe popołudnie znaleźliśmy się w Sromowcach z nastawieniem na zdobycie Trzech Koron, a potem- to się okaże.
Pierwszym naszym celem stał się jednakowoż pawilon wystawowy PPN, umiejscowiony przy początku szlaku, prezentujący skromną wystawę etnograficzną wewnątrz oraz małe alpinarium na zewnątrz. Ponadto zaopatrzyliśmy się w ulubiony rodzaj literatury fachowej, czyli książeczki z panoramkami.Kolejnym przystankiem było Schronisko Pod Trzema Koronami. W zamierzchłych czasach szkolnych zdarzyło mi się w nim nocować, jednak od tego czasu znacznie się zmieniło, trudno określić, czy na korzyść. Dość powiedzieć, że szklana ściana skutecznie odgrodziła recepcję od prowadzących na górę schodów, nadając budynkowi charakter raczej ekskluzywnego hotelu niż górskiego schroniska. Czym prędzej ruszyliśmy dalej, mijając tabuny ludzi schodzących w dół. Pan od kasowania za wejście na platformę widokową też ewidentnie porzucił już swoje miejsce pracy, dzięki czemu- jak się później okazało, przyoszczędziliśmy.
Wybrana przez nas trasa prowadziła żółtym szlakiem wśród skałek Wąwozu Szopczańskiego, malowniczo, choć czasem całkiem stromo. Później zmiana szlaku na niebieski. Na szczycie okazało się, że wybrana przez nas pora wędrówki miała jedną zasadniczą zaletę- pozwoliła cieszyć się względną swobodą i komfortem podziwiania widoków w towarzystwie kilku zaledwie osób. A podziwiać doprawdy było co- Tatry co prawda nie w całej krasie, widać, że w górnych partiach zapowiedzi krecikowe raczej się sprawdziły, ale za to na pierwszym planie widoki cudnej urody- zieleniąca się szachownica (czy raczej pasownica, bo pasowy układ widoczny jak na dłoni) pól, zabudowanie Sromowców czy wreszcie Czerwony Klasztor po stronie słowackiej. Nikt nam nie deptał po piętach, nikt nie poganiał, nikt nie sapał nad uchem. Co w pełni doceniliśmy dopiero w sobotę, ale o tym później.
Jeszcze tylko zejście zielonym szlakiem- i jak zgodnie stwierdziliśmy, znów udało nam się wybrać właściwy kierunek zwiedzania, bo podejście tym zielonym w górę byłoby nużące, żmudne i nudne- i jedziemy szukać jakiego domku. W ten oto sposób wylądowaliśmy w Szczawnicy, która stała się naszą bazą wypadową.


Dzień 2. 08.06.12.
Jaworki-Wąwóz Homole- Wysoka-Durbaszka-Szafranówka- Schronisko PTTK Orlica- Szczawnica

Korzystając z całkiem przyzwoitej pogody, postanowiliśmy tego dnia zrealizować nasz plan extreme, czyli zdobyć najwyższy pieniński szczyt, to jest Wysoką. Powszechna świadomość często przypisuje ten tytuł wspomnianym już Trzem Koronom, tyczasem należy się on Wysokiej położonej w Małych Pieninach i osiągającej 1050m npm (albo nawet 1052, w zależności od mapy).
Plan rozpoczęliśmy od podjechania busem do Jaworek- jednej z wiosek należących do tzw Rusi Szlachtowskiej- były to najdalej na zachód wysunięte osady łemkowskie, niestety, po II wojnie światowej ich mieszkańców wysiedlono w ramach akcji "Wisła". W Jaworkach po Łemkach ostała się cerkiew z XVIIIw, obecnie funkcjonująca jako kościół katolicki. Oczywiście polecieliśmy obejrzeć, ale z powodu prowadzonych prac remontowych nie udało nam się zajrzeć nawet przez dziurkę od klucza. A prace remontowe obiekt zawdzięcza podobnież środkom unijnym pozyskanym dzięki chronionym nietoperzom, które w obfitości rezydują na wieży.Po tym małym skoku w bok przyszedł czas na trasę właściwą, której pierwszy etap prowadził Wąwozem Homole. Niestety, nasze wejście do wąwozu zbiegło się w czasie z przyjazdem kolejnego busa, przez co- dla mnie przynajmniej- wędrówka nabrała nieco traumatycznego charakteru. Tabuny rozwrzeszczanych osób sprawiały, że włączył mi się piąty bieg w celu jak najszybszego pożegnania z amatorami poznawania tego rezerwatu przyrody. Metalowe kładki wprowadzone dla wygody turystów też jakoś nie podnosiły walorów estetycznych wędrówki. Na szczęście gdzieś tak przy Jameriskowych Skałkach tłum się przerzedził, choć spodziewałam się, szczerze mówiąc, że wędrowców chcących zdobyć Wysoką będzie jeszcze mniej.
Piękna wiosenna zieleń, błękit nieba i cudne widoki na Beskid Sądecki (o, widać Prehybę i Radziejową- to myśmy TYLE przeszli???) ukoiły moje nadszarpnięte nerwy. Minęliśmy miejsce studenckiej bazy namiotowej czynnej w wakacje i przed sobą mieliśmy już tylko charakterystyczną kopkę Wysokiej. Tymczasem za nami same sielskie widoki:Przyznaję, niektóre wywoływały we mnie niejakie chęci twórcze, skłaniając do myśli, ile wełny chodzi sobie samopas niezagospodarowanej:A chodziła ta wełna samopas, gdyż jeden z pilnujących dał drapaka od obowiązków i z całą godnością psa stróżującego gotów był oddać się pilnowaniu naszego pasztetu. Oraz chlebka. Oraz wszelkich innych dóbr jadalnych. Tuż obok nas widać było ruiny dawnej bacówki, przez jakiś czas funkcjonującej jako baza turystyczna. Niestety, strawiona przed laty pożarem, a szkoda, bo by się w tym miejscu przydała.Pozostało nam podejście na Wysoką. Niewinna kopka, trochę wystająca nad okolicę? HA HA HA! Nazwa jak najbardziej na miejscu, bo podejście miejscami iście mordercze. Ale daliśmy radę, a ze szczytu można było podziwiać panoramę 360 stopni. Niestety, trochę zamglone powietrze spowodowało, że widoczność nie była najlepsza- zamku w Starej Lubowni na ten przykład bardziej się domyślaliśmy, niż rzeczywiście widzieli.
Zejście szlakiem w drugą stronę chyba jeszcze bardziej strome, niż od tej, którą podchodziliśmy. Znowu mamy farta.
A po zejściu- bajka. Szlak biegnie prawie płasko, widoki po horyzont, klimaty trochę bieszczadzkie. I wreszcie pusto! Można podziwiać florę i faunę wszelaką. Łąki w pełni rozkwitu, storczyki się na nich panoszą (na fotce według mojego rozeznania storczyk bzowy).
Po drodze jedyna możliwość zaznania cywilizacji, czyli schodzimy na obiad do schroniska pod Durbaszką. Z zewnątrz prezentuje się bardzo ładnie- zadbany budynek, otoczenie ładnie zagospodarowane.
jednakowoż menu w dużej mierze opiera się na gorących kubkach i innych daniach "z torebki". Mnie osobiście przeszkadza też fakt, że okienko wydające posiłki sąsiaduje bezpośrednio z wysoką półką na buty, które- a jakże- stoją nawet na wysokości wzroku. Ani to estetyczne, ani higieniczne i choć zamówiona przeze mnie zupa grzybowa (nie z proszku) była całkiem smaczna, to nie mam ochoty powracać w to miejsce.
Ruszamy w dalszą drogę- tym razem fauna w postaci domowej, to jest kolejne wielkie stado owiec oraz leniwie pasące się krowy:a także w postaci dzikiej, czyli wygrzewające się w słońcu padalce:
Tyczasem za nami pogoda się psuje- nad Wysoką nadciągnęły już chmury i pewnie zaraz zacznie tam padać. Przyspieszamy jednak nie ze względu na pogodę, tylko zaplanowane rozrywki wieczorne- wszak to dzień rozpoczęcia Euro, trzeba zdążyć na mecz.
Już miałam pisać o ostatnim obiekcie na trasie zwiedzania, czyli schronisku PTTK Orlica, ale jeszcze przecież po drodze było zejście z Szafranówki. Niby wysokość niewielka, ale stromizna chyba lepsza niż ta pod Wysoką. Dobrze, że my znów bardziej w dół. A po zejściu okazuje się, że po prawej mieliśmy przyjemny trawersik...
No i wreszcie Orlica- skąd to nasze zainteresowanie, przecież noclegi mamy? A zainteresowanie głównie stąd, że w ostatnim rankingu schronisk górskich czasopisma "npm" Orlica uplasowała się w pierwszej trójce najgorszych obiektów... Trudno ocenić, ile w tym prawdy, bo nasza wizyta skończyła się tuż przy drzwiach i okienku bufetu. Bufet zamknięty na głucho, żywej duszy nigdzie w pobliżu, dobrze, że choć pamiatkową pieczątkę można było samemu przybić.

Dzień3
Szczawnica- Sokolica-Sokola Perć- Bańków Gronik- Krościenko, Muzeum PPN- Szczawnica

W nocy postraszyła nas solidna ulewa, jednak ranek przyniósł całkiem dobre perspektywy. Postanowiliśmy zatem zdobyć Sokolicę po drodze do Krościenka, a potem- kto wie?- może nawet zaszaleć i wybrać się na spływ.
Za całe dwa złocisze od łba przepromowaliśmy się na drugi brzeg Dunajca i w licznym gronie podobnych zapaleńców ruszyliśmy na szczyt. Gdzie w całej pełni doceniliśmy spokój na Trzech Koronach, bo dziki tłum się kłębił (grające komórki, głosy oburzenia, że ślisko i niebezpiecznie, no mogliby tu jaką platformę postawić i to zejście jakoś zabezpieczyć!, ryczące wniebogłosy dzieciaki, bojące się przepaści, dzieciaki nieumiejące chodzić lub ledwo chodzące ciągnięte przez rodziców- no sama radość jednym słowem). Ale obowiązkowe zdjęcie sosny reliktowej musiało być. Sosenki małe i niepozorne, warto jednak wiedzieć, że liczą sobie nawet po 500 lat, a ich przyrosty roczne są tak niewielkie, że można je zaobserwować dopiero przy użyciu mikroskopu elektronowego.Sokola Perć też dostarcza wielu wrażeń widokowych, niestety, zaczyna kropić deszcz. Zmieniamy zatem po zejściu do Krościenka plany, bo płynąć w deszczu żadna atrakcja i popołudnie spędzamy w Muzeum PPN, dogłębnie studiując głównie zagadnienia geologiczne.
Jeszcze nagroda w postaci kawy i lodów i ruszamy spacerkiem do Szczawnicy. Spacer sympatyczny, dróżka dla pieszych wygodna i bezpieczna, rychło jednak odkrywamy czające się na niej liczne pułapki innego rodzaju- przed nami musiało tędy maszerować stado owiec cierpiących na rozwolnienie...

Dzień 4. i ostatni
postanawiamy spędzić leniwie i dekadencko, włócząc się po uzdrowiskowej części Szczawnicy. Podziwiamy pomysłowe kwietniki w postaci rozmaitych zwierząt:dawne tabliczki na domach, wprowadzone przez hrabiego Szalaya przy początkach działalności uzdrowiskowej, pozwalające precyzyjnie określać adresy:
czy wreszcie budynki domów zdrojowych i pijalni wód, powoli powracające do wyglądu z czasów świetności (kilka lat temu uzdrowisko powróciło w ręce rodziny Stadnickich- przedwojennych właścicieli majątku, którzy we współpracy z władzami miasta przywracają miejscu dawny blask).
Nie pożałowaliśmy sobie kawy "Helence" i zajrzeliśmy do dwóch muzeów- Pienińskiego i uzdrowiskowego. Szczególnie to drugie, dopiero co udostępnione zwiedzającym, zasługuje na uwagę.
W drodze powrotnej jeszcze tylko krótka wizyta na zamku w Czorsztynie.
Trochę pomocy:
1. Przewodniki:
J. Nyka "Pieniny", wyd. Trawers;
"Spacerkiem po starej Szczawnicy i Rusi Szlachtowskiej" wyd. Rewasz

2. Mapa wyd. Compass

1 komentarz:

  1. Ufff... się działo. Kondychę to macie:) Fajna wyprawa. Miło było ją odbyć wirtualnie:)

    OdpowiedzUsuń