Ale po kolei.
Dzień 1. czwartek 02.08.12
Jeszcze nizinnie czyli spacerkiem po Zakopcu
Co prawda nie tak do końca pierwszy, bo spora część uczestników kursu- w tym i silna bielska ekipa- przybyła już poprzedniego wieczoru, był więc czas na pierwsze nieformalne spotkania (oprócz moich "Powsinogów" z przyległościami kilka osób poznanych na podobnym kursie w Sudetach i kolejni zapaleńcy, bardziej lub mniej świadomi tego, co ich czeka). No, ale skoro oficjalnie pierwszy, to i rozruch delikatny. Pozostajemy na nizinach, zwiedzając Zakopane, a konkretnie sporą część tutejszych muzeów.
Zaczynamy od drewnianego kościółka Matki Bożej Częstochowskiej, wybudowanego w połowie XIX wieku- towarzyszący nam od dziś przewodnik Jaśko przedstawia początki zakopianskiej parafii i postać pierwszego proboszcza, księdza Stolarczyka, by po tym krótkim wstępie przejść na wąskie ścieżki cmentarza na Pęksowym Brzyzku. Przyznaję się bez bicia, że chyba wolę bywać tu zimą i samotnie snuć się wśród grobów, dotykając przeszłości. A trzeba przyznać, że jest ona tu bogata. Prawie połowa grobów przypomina o osobach zasłużonych, nie tylko dla Zakopanego i Tatr. Teraz też tylko jednym uchem słucham Jaśka, chociaż uczestnikowej przyzwoitości jest we mnie jeszcze na tyle, że trzymam się w zasięgu jego głosu. Przystajemy zatem przy mogiłach księdza Stolarczyka, doktora Andrzeja Chramca, Jana Gwalberta Pawlikowskiego-taternika, działacza ochrony przyrody, historyka literatury. Wspominamy Tytusa Chałubińskiego- odkrywcę Zakopanego, Stanisława Witkiewicza- twórcę stylu zakopiańskiego, malarza i pisarza i jego syna Witkacego, który ma tu swą symboliczną mogiłę. Uwagę przyciągają groby Władysława Orkana, Kazimierza Przerwy-Tetmajera i Sabały. Zapamiętany przeze mnie z pierwszej- dziecięcej- wizyty na Pęksowym Brzyzku grób Makuszyńskiego nadal- jak przed laty zdobią uczniowskie tarcze.
Wymieniać można by jeszcze długo-i dopiero teraz, w ciszy, doceniać wielkość historii. Na miejscu nie sprzyja tłum, przewalający się wąskimi ścieżkami, głośna karuzelowa muzyka i okrzyki amatorów bungiee.
Urywam się na chwileczkę- dla mnie obowiązkowy punkt wizyty to chwila zadumy na kocu cmentarza, nad grobami ratowników TOPRu, którzy zginęli w lawinie w grudniu 2001 roku. I mimo niesprzyjających okoliczności zewnętrznych tutaj czas się zawsze na chwilę zatrzymuje.
Po wizycie na cmentarzu rozchodzimy się, by poznawać Zakopane na własną rękę. Dla mnie jest to okazja, by wreszcie odwiedzić Muzeum Tatrzańskie. Gmach główny, zbudowany w latach 1913-1922 według projektu Stanisława Witkiewicza i Franciszka Mączyńskiego mieści trzy ekspozycje:historyczną, etnograficzną i przyrodniczą.
Po małej przerwie konsumpcyjnej (już wychodzi na jaw moje uzależnienie od wyrobów cukierniczych z Samanty :)) wizyta w willi Koliba- Muzeum Stylu Zakopiańskiego.
Ostatnim przystankiem jest chałupa Gąsieniców-Sobczaków, mieszcząca filię Muzeum Stylu Zakopiańskiego- Inspiracje. Tu obejrzeć można autentyczne sprzęty góralskie i ich zdobnictwo, leżące u podstaw tego, co opracował Witkiewicz i jego następcy.
Dzień 2. piątek 03.08.12
Pierwsze koty za płoty
Kuźnice-Kondracka Przełęcz- Kopa Kondracka- Małołączniak- Przysłop Miętusi-Dolina Małej Łąki
Trasa na rozruch pomyślana łagodnie, to jest jedziemy do Kuźnic, zdobywamy Giewont i schodzimy do Doliny Strążyskiej.
Poranek wita nas pięknym słońcem, ludzi jeszcze mało, sama radość. Ja ciągle jeszcze grzecznie z grupą, chociaż chart górski już mi się włącza i leniwe tempo trochę mnie zaczyna męczyć. Pod górkę chartowi trochę odpuszczam, więc w rezultacie na Przełęczy Kondrackiej siedzę, podziwiam widoki i... nudzę się w oczekiwaniu na resztę.
W czasie postoju okazuje się, że niekoniecznie wszyscy się na ten Giewont wybierają- moi koledzy decydują się pokonać nieco dłuższą trasę przez Kopę Kondracką i Małołączniak.
Kiedy wchodzimy na Kopę Kondracką, pogoda zaczyna się zmieniać- Od strony Zakopanego nadciągają chmury, zapowiadające deszcz, a może i burzę.
Po chwili nadciąga reszta- skuszeni miejskimi atrakcjami pobyt wśród cywilizacyjnych atrakcji typu sklepy opłacili pełnym przemoczeniem.
Dzień 3 sobota 04.08.
Pierwsze 2000+
Dolina Chochołowska- Trzydniowiański Wierch- Kończysty Wierch- Starorobociański Wierch- Siwa Przełęcz- Dolina Starorobociańska- Schronisko na Polanie Chochołowskiej
Pierwsze poważne zmiany- dziś opuszczamy na cztery dni Zakopane i przenosimy się do schroniska na Polanie Chochołowskiej.
Nagrodę trzeba jednak odpracować- czerwonym szlakiem ruszamy przez Jarząbczą Dolinę na Trzydniowiański Wierch.
Ciąg dalszy to rozdzielenie się kursantów- część po prostu wraca, robiąc pętelkę czerwonym szlakiem,
Dzień 4. niedziela 05.08.
Lenistwo albo niedzielny spacerek
Polana Chochołowska-Grześ- Rakoń- Polana Chochołowska
Poczynione dzień wcześniej wspólne plany zakładały trasę od Grzesia po Trzydniowiański, tylko, że:
1. Ranek przywitał nas deszczem, który spowodował kilkukrotne przesuwanie godziny wyjścia.
2. W mojej świadomości silnie tkwiło wspomnienie podejścia pod Jarząbczy Wierch, które to podejście w swoim czasie solidnie mnie wykończyło.
Toteż bez większego żalu odpuściłam sobie wspólne wyjście. Wykorzystałam czas na przestudiowanie materiałów do nauki, narysowałam grzbietówkę Tatr Zachodnich i - a jakże- podgoniłam kilkanaście rządków mojej podróżnej robótki. No i jak to w niedzielę wypada- zjadłam szarlotkę :)
W pobliskiej kaplicy Jana Chrzciciela załapałam się na niedzielną mszę (odprawianą o 13 od czerwca do października)- właściwie to przed kaplicą, bo pogoda na szczęście się poprawiła. Po niej postanowiłyśmy z koleżanką wybrać się na niezobowiązujący niedzielny spacer- idziemy na Grzesia, a potem się okaże, czy powrót, czy może coś więcej. . .
Jak się później okazało, nasza wersja light była też wersją wybraną przez część grupy oficjalnej, a inni po wdrapaniu się na Wołowiec takoż zeszli tędy.
W końcówce straszy nas trochę burza, na szczęście pioruny walą daleko, a i deszcz nas oszczędza.
I jeszcze dwie ciekawostki wieczorne:
1. Po obfitej obiadokolacji jako jedyna znajduję w sobie jeszcze miejsce na zasłużoną nagrodę (wiadomo jaką) i nie wiedzieć czemu wywołuje to nieprzychylne spojrzenia koleżeństwa. Zazdrośnicy :)
2. Kolega M. zapytany o wrażenia z Jarząbczego rzuca mi spojrzenie ponure, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że dokonałam słusznego wyboru trasy.
Dzień 5. poniedziałek 06.08.
W górę i w dół czyli atrakcje Doliny Kościeliskiej
Dolina Chochołowska- Przełęcz Iwaniacka- Schronisko na Hali Ornak- Smreczyński Staw- Jaskinia Mylna-Wąwóz Kraków
Dziś przenosimy się z całym majdanem na plecach do Doliny Kościeliskiej. Słonce przyświeca, co sprawia, że kiedy pnę się żółtym szlakiem na Przełęcz Iwaniacką, pot zalewa mi oczy. Sam szlak mało przyjemny, a to za sprawą zrywki drewna- dużo błota i nierówności. Na szczęście im wyżej, tym lepiej, a popas na przełęczy śmiało można zaliczyć do wrażeń pozytywnych.
W schronisku (a raczej już przed nim) wita nas dziki tłum ludzi- dostępność Doliny sprawia, że jest ona celem tłumnych spacerów. Jakoś to przeżyjemy...
Zostawiamy graty i ruszamy na podbój najbliższej okolicy, już bez wielkich wyczynów- a przynajmniej tak nam się wydaje.
Pierwszym naszym celem jest Smreczyński Staw- i tutaj sporo ludzi, zgromadzonych razem między innymi z tego powodu, że brzeg stawu jest dostępny tylko w jednym miejscu, zagospodarowanym drewnianym pomostem i ławeczkami. Piękne widoki rekompensują mi jednak zatłoczenie.
Kolejnym celem (już nie przez wszystkich wybranym) jest Jaskinia Mylna. Zaopatrzeni w czołówki ruszamy czerwonym szlakiem przez wąskie korytarze, w sporej mierze dość niskie, więc część trasy trzeba pokonywać w pochyleniu, czasem wręcz na czworakach, przy czym stopie doznawanych wrażen potęguje zalegająca na dnie woda. Ja ponoszę dodatkowe szkody- nie wiem, jakim cudem, ale przy pokonywaniu jakiegoś niższego miejsca udaje mi się zgubić zakrętkę od butelki z wodą, którą mam w bocznej kieszeni plecaka i w rezultacie cała zawartość wylewa mi się na plecy. Przyjmuję to ze spokojem, chociaż gdzieś tam po głowie krąży mi pytanie, po co ja właściwie tu wlazłam- przecież niekoniecznie przepadam za ciasnymi, ciemnymi pomieszczeniami... Jak się okazuje, chyba nie ja jedna, sądząc po bogactwie języka idącego przede mną kolegi :)
Po wyjściu na powierzchnię pozostaje doprowadzić się do ładu (już teraz rozumiemy wygląd niektórych spotkanych wcześniej osób) i ruszyć dalej, to jest do Wąwozu Kraków. Skalne ściany wzbudzają ogólne uznanie, co dla mnie za chwilę obróci się niekoniecznie na dobre. Mianowicie jako nadworny fotograf uwieczniam kolegów wspinających się po drabince, rozpoczynającej szlak jednokierunkowy, po czym ruszam patatajem, bo obce osoby włażą między nas, a na to wewnętrzny chart się nie godzi. No i w zaaferowaniu włażę do Smoczej Jamy i po łańcuchach pnę się w górę, a nie jest to sprawa prosta, bo podłoże jest potwornie wyślizgane. Nie pozostaje nic innego, tylko używać siły rąk. Z perspektywy całego wyjazdu mogę nawet powiedzieć, że to najgorsze łańcuchy, jakie mi się w tych Tatrach trafiły. Hmm... gdyby nie świadomość, że szlak jednokierunkowy, to kto wie, czy bym nie zawróciła. A na górze okazuje się, że...nie zwróciłam uwagi na istnienie wygodnego szlaku obchodzącego jaskinię od zewnątrz. Którym to szlakiem wspomnieni wcześniej koledzy bez wysiłku dostali się na górę.
Wieczorna nagrodowa szarlotka schroniskowa niezła.
Dzień 6. wtorek 07.08.
Bystro na Bystrą
Schronisko na Hali Ornak- Przełęcz Iwaniacka- Ornak- Siwa Przełęcz- Bystra- Błyszcz (i na odwrót)
Naszym dzisiejszym celem jest najwyższy szczyt Tatr Zachodnich- położona po słowackiej stronie Bystra (2248 m npm według pomiarów czechosłowackich, bo Austriacy naliczyli wcześniej 2250, a pomiary GPS-em J.G. wykazały metrów 2251 ;) - zdanie z pozdrowieniami dla wszystkich, którzy wiedzą o co idzie).
Na szczycie Bystrej wykształca się też powoli szlakowe modus operandi na najbliższe dni- razem z M. decydujemy, że nie mamy ochoty lecieć z wywieszonym językiem w dół za Jaśkiem , ani wlec się w ogonie, więc wyruszamy sobie wcześniej (skoro wcześniej wleźliśmy na górę to i tak byliśmy tam tak samo długo) swoim sprawdzonym tempem. Idziemy całkiem spokojnie, wystarcza nam w zupełności czasu i na obfotografowanie kozicowych stad,
Koniecznie jeszcze muszę wspomnieć o tym, co dla wędrującego po górach w schronisku ważne- w tutejszym ( a i później w Roztoce) prawdziwym dobrodziejstwem jest świetnie działająca suszarnia- dzięki temu można zrobić podstawową przepierkę i nie obawiać się pozostania z kłębem mokrej odzieży.
Dzień 7. środa 08.08.
UNU czyli szalone pomysły.
Schronisko na Hali Ornak- Tomanowa Dolina- Chuda Przełączka- Ciemniak- Krzesanica- Małołączniak- Kondracka Kopa- Kasprowy Wierch- Hala Gąsienicowa- Kuźnice
Pomysłów na dzisiejszą trasę do Zakopanego jest przynajmniej kilka- jedni po prostu wracają Doliną Kościeliską i robią sobie dzień luzu, trasa w wersji oficjalnej prowadzi przez Czerwone Wierchy po Małołączniak i znany nam już niebieski szlak, grupa ucieczkowa z pierwszego dnia górskiego decyduje się podejść na Przełęcz Kondracką i zejść szlakiem żółtym do Doliny Małej Łąki.
Dla mnie dzień stanowczo nie zaczyna się dobrze. Oczywiście decyduję się na trasę w wersji zakończonej szlakiem żółtym, ale w czasie podchodzenia lasem przez Tomanową Dolinę, czuję że nie jest dobrze- coś mi ewidentnie siadło na żołądek, zmuliło totalnie i nawet nachodzą mnie myśli, że albo wrócę, albo zwrócę. Nawet charcik jakby trochę odpuścił, zostaję w tyle za czołową trójką, a kiedy ich doganiam na postoju, z żałością wyznaję, że jedynym produktem spożywczym, który ewentualnie byłabym w stanie przełknąć, jest kieliszek wódki. Znaczy jest źle, bo zdążyłam już z dobrego apetytu zasłynąć ("Nie siadam koło ciebie przy, śniadaniu, bo ty wszystko zjadasz"- stwierdził A.) Cóż, rzeczonym produktem koledzy nie dysponują, ale grzecznie zwalniają tempo i wloką się razem ze mną. Co nie zmienia faktu, że i tak przy Chudej Przełączce trochę na resztę czekamy. Na szczęście- nie wiem czy od tak troskliwego towarzystwa, czy z jakiegoś innego powodu- robi mi się lepiej, jeszcze przed Ciemniakiem zaczynam czuć głód, a wraz z posiłkiem przychodzi mi do głowy znakomity pomysł- skoro i tak już jesteśmy na grani, pogoda taka ładna, trasa jak malowanie, to może by tak smyrgnąć aż do Kasprowego, w kocu co to za różnica... Na Ciemniaku pomysłem dzielę się z M., kusząc go wizją, że to może jedyna okazja, by przez Kasprowy przeleźć. Rybka połyka haczyk nawet bez specjalnego namawiania.
Przy Czerwonych Wierchach koniecznie muszę wspomnieć o bogactwie roślinności, którą można zaobserwować zwłaszcza na południowych stokach- kwitnące goryczki, tojady i inne gatunki, których nazw nie pomnę zachwycają swoją urodą.
Gdzieś tak między Małołączniakiem a Kopą Kondracką sprawdza się moja teoria, że jeśli chcesz spotkać znajomą osobę, to wybierz się w Tatry. W moim przypadku jest to mieszkająca na stałe za granicą koleżanka, której nie widziałam chyba od dziesięciu lat.
Od Kopy Kondrackiej w kierunku Kasprowego powoli zaczynamy doświadczać, co to znaczy być w rejonie łatwo dostępnym z kolejki- ludzi mnóstwo, miejscami trzeba przeczekiwać kolejki, dobrze, że umiemy przepychać się bokiem.
Ostatnie podejście pod Kasprowy wyzwala w nas pierwszą falę zmęczenia. Z ponurym namysłem stwierdzam, że ta niekończącą się wędrówka to ani chybi objaw UNU czyli "upośledzenia na umysł". Określenie to zaczerpnięte ze złotych powiedzonek pewnej znajomej pani zostało przypisane do sytuacji, kiedy to człowiek męczy się z własnej woli, zamiast leniuchować w wakacyjnej porze. W dodatku- skoro wędrówka była moim pomysłem- to nawet wyrzutów żadnych nikomu nie mogę robić... No ale od czego kobieca logika: "Twoja wina, bo jakbyś stanowczo powiedział "nie", to byśmy nie poszli..." Po tym wytłumaczeniu od razu mi lepiej :)
Na szczycie Kasprowego przewalają się prawdziwe tabuny- a my jakby nigdy nic rozsiadamy się na ziemi pod tablicą upamiętniającą księdza Gadowskiego, twórcę Orlej Perci, zajadamy kanapki, poprawiamy czekoladą, zdobywamy pieczątki i zbieramy siły do dalszej wędrówki. W górze krąży śmigłowiec GOPR, jak się później okazuje, przyleciał po ofiarę śmiertelnego upadku ze Świnicy.
Dzień 8. czwartek 09.08.
Za miedzą czyli wypad na Słowację
Przyszedł czas odmiany- porzucamy Tatry Zachodnie i ruszamy do słowackiej Doliny Kieżmarskiej Białej Wody, by choć otrzeć się o Tatry Bielskie. Tymczasem pogoda się lekko zmieniła- co prawda nadal sucho, ale zaczyna zawiewać zimnem do tego stopnia, że decyduję się przypiąć nogawki i lecę patatajem do schroniska nad Zielonym Stawem, oczywiście podziwiając widoki. A te są przednie- po jednej stronie Jagnięcy Szczyt,
Po przełęczy pogoda robi się jakby lepsza, nawet delikatne słonce przyświeca, gdy schodzimy Doliną Zadnich Koperszadów (tajemnicza owa nazwa ma związek z próbami wydobycia miedzi na tym terenie).
Ostatnim przystankiem jest wiejski sklepik w Tatrzańskiej Jaworzynie- nieodmiennie widok jego schodków będzie mi się kojarzył z widokiem ławeczki w serialu "Ranczo" ;)
Dzień 9. piątek 10.08.
Zwierzęco czyli jeleń i gęsi
Palenica Białczańska- schronisko Roztoka- Rówień Waksmundzka- Gęsia Szyja- Rusinowa Polana- schronisko Roztoka
Przyszedł czas na kolejne przenosiny- tym razem do schroniska w Roztoce, które stanie się na trzy noce naszym nowym domem. W charakterze pierwszej atrakcji wystąpił po drodze rzeczony jeleń (od kiedy jeden z moich kolegów przejęzyczył się, mam zawsze ochotę powiedzieć/napisać: lejeń...), który przemknął przez szosę tuż przed naszym busikiem, powodując wywrotkę nadjeżdżającego z przeciwka motocykla z obcokrajowymi turystami. W rezultacie prawie dwie godziny spędziliśmy na udzielaniu pierwszej pomocy, wzywaniu odpowiednich służb i składaniu zeznań.
Wreszcie jesteśmy- pokonujemy pierwszy odcinek, czyli monotonnie idąc asfaltem, zanosimy nasze bagaże do Roztoki, i ruszamy na popołudniowy spacer na Gęsia Szyję. Widoki co prawda średnie, bo pogoda powoli lecz stale się psuje.
Na Równi Waksmundzkiej charciki sobie siadają i czekają na resztę, tymczasem nadchodzi rodzina z dwoma dzielnymi chłopakami w wieku mocno małoletnim.
-Zasłużyliście na słodką nagrodę- oznajmia maluchom mama, a ja wyrywam się, że podoba mi się ta koncepcja i ... też otrzymuję cukierka. A i drugi chart przy mnie korzysta :) Oczywiście sami też odwdzięczamy się słodkim poczęstunkiem.
Pokrzepieni wspinamy się na Gęsią Szyję, by potem z górki na pazurki dostać się na Rusinową Polanę, pomodlić się chwilę u Matki Bożej Jaworzyńskiej, Królowej Tatr czy pokosztować oscypków u lokalnego bacy.
Tu przytoczę jeszcze przepiękną rozmowę, przeprowadzoną przez koleżankę, która akurat była na świeżo po przejściu Camino Santiago. Dostrzegła ona jakubową muszlę przyczepioną do odzieży jednego z pasterzy, więc zagadnęła:
-O, widzę, że był Pan na Camino...
Na co wmieszał się drugi pasterz:
-To nie jest żaden pan, tylko pastuch...
A wieczór w Roztoce- nader przyjemny. Rozkosze stołu wprawiają nas w błogi nastrój i- uprzedzając fakty- powiem, że tak będzie przy każdym posiłku. Dodatki deserowe też pyszne. Zdecydowanie, pod względem jedzeniowym to schronisko numer jeden. Pod każdym innym tak samo.
Dzień 10. sobota 11.08.
Niespodzianki
Schronisko Roztoka- Dolina Roztoki- Dolina Pięciu Stawów Polskich- Szpiglasowa Przełęcz-Morskie Oko- Schronisko Roztoka
Poranek nie był szczególnie piękny, ale żwawo ruszyliśmy w kierunku Doliny Pięciu Stawów, przy czym, jako że pojawiła się uporczywa mżawka, oficjalna trasa została już na wstępie zmieniona ze Szpiglasowej na niebieski szlak prowadzący przez Świstową Czubę. No to lecimy, w coraz bardziej rzęsistym deszczu- już nie tylko kurtki, ale i pelerynki się pojawiają, zamieniając nas wizualnie w wodników Szuwarków, a mnie ponadto w zmokłą kurę, bo ciągle wystawiam łeb spod kaptura. Widoków zero- nawet Siklawa, wodospad wyższy od Niagary (jakoś nikt nie chce się o to ze mną założyć, chociaż wiary nikt nie pokłada, ale owszem, sprawdziłam, wyższy) niknie w snującej się wszędzie mgle.
Oby czym prędzej osiągnąć schronisko!- udaje się, choć miejsce do siedzenia ciężko znaleźć, bo tylu ludzi przeczekuje opady. Trochę mniej optymistyczne jest to, że z powodu przerwy technologicznej musimy poczekać pół godziny na możliwość zakupienia herbaty. Tymczasem powoli schodzą się nasi, a pogoda jakby się poprawia.

Schronisko przy Morskim Oku miało okazję gościć nas przez jakieś pięć minut, potrzebne na wyjęcie książeczek, przybicie pieczątki i szybką ewakuację. Człowiek na człowieku, toż w porównaniu w schronisku w Pięciu Stawach były prawdziwe pustki.
Droga do Roztoki to chyba rekord prędkości- deszcz leje już strumieniami, głód się odzywa, mokro, zimno, nieprzyjemnie...
I taki smaczek: podążający w stronę Morskiego przechodzień (bo turystą nie śmiem go nazwać) ciągnie za sobą walizkę na kołkach...
Dzień 11. niedziela 12.08.Leniwie
Leniwie, bo leje jeszcze lepiej niż wczoraj i tylko desperaci decydują się na wyjście i wyprawę ku cywilizacji w celach zakupowych.
Reszta siedzi i się uczy albo w inny, przyjemniejszy sposób spędza czas. Ja robię za kserokopiarkę, rysując kolejne grzbietówki Tatr Zachodnich (opłaty przyjmuję w szarlotce).
Jedyną atrakcją jest wieczorne świętowanie urodzin jednego z kolegów- a niezawodne panie z kuchni upiekły mu wspaniały tort z jagodami. Pyszny!
Dzień 12. poniedziałek 13.08.
Na dachu Polski
Schronisko Roztoka- Morskie Oko- Rysy- Zakopane
Pogoda na tyle lepsza, że oficjalny plan zakłada przejście z plecakami zielonym szlakiem do Murowańca i Kuźnic. Wszystko pięknie, tylko ten jakiś niedosyt paskudny, że to za mało, za nisko, że już tu w czasie kursu nie wrócimy... Co tu robić?
Charcie konsultacje kończą się decyzją- ruszamy w kierunku Rysów, jeśli okaże się, że warunki są zbyt trudne, to trudno, odpuścimy. Szaleńców takich jest sztuk pięć.
Pierwsze dwie sztuki czyli M. i ja wyrywają do przodu (na zestaw K.+M. możemy poczekać w schronisku przy Morskim, a kolega W. wytrzymałością przypomina Robokopa albo innego Terminatora, więc pewnie i tak nas przegoni) i... tu zaczyna się przygoda.
-Może by tak łapnąć jakiego stopa, jakby co jechało?- proponuje M., a po chwili słowo staje się ciałem. Zaraz po naszym wyjściu na asfalt pojawia się samochód, M. wyciąga rękę i ku naszemu zdziwieniu autko się zatrzymuje. Kierowca też jest zdziwiony- mówi że pierwszy raz mu się zdarza, żeby tu ktoś stopa łapał, więc się zatrzymał. Dojeżdżamy do Włosienicy, oszczędzając godzinę czasu i kilka kilometrów. M. zostaje bohaterem dnia, do tego stopnia, że nieco lekkomyślnie obiecuję powstrzymać dziś wszelkie uszczypliwości pod jego adresem. Rzecz trudna, ale dam radę- zasłużył!
W schronisku- rzecz nie do uwierzenia- całkowite pustki,
A na szlaku pusto.
Dzień 13. wtorek 14.08. Pogoda vs my: 1:0
Znowu Zakopane
Właśnie odkryłam, dlaczego od rana lało jak z cebra i plany kolejnego wypadu na Słowację wzięły w łeb- po prostu to trzynasty dzień kursu. Cóż zatem robić- najlepiej nic. Ale jak ktoś ma ADHD (albo według innej teorii: motorek w pewnej części ciała), to na takim robieniu nic długo nie wytrzyma. Przywdziewamy zatem pelerynki i mkniemy do Muzeum TPN. Jak chyba pół Zakopca, zwłaszcza tego w młodym wieku. No ale można obejrzeć film przyrodniczy, posnuć się po pawilonie wystawowym, zagrać w memory z chronionymi gatunkami czy wysępić materiały edukacyjne.
Potem przypominamy sobie, co robią "prawdziwni turyści" i idąc ich śladem snujemy się przez Krupówki oraz odwiedzamy ulubioną "Samantę"- tym razem na rzeczy jest "letni ogród", równie dobry jak wszystko inne tutaj.
Pod wieczór energia roznosi mnie już całkiem, ale że nieco się przejaśniło, wyruszam samotnie posnuć się na odmianę po nowym cmentarzu- choć nie tak znany jak ten na Pęksowym Brzyzku, to przecież i on kryje pamięć o wielu wybitnych osobach, jak choćby o pochowanym tu Klimku Bachledzie,
Dzień 14. środa 15.08.
Góra i dół
Kuźnice- Dolina Jaworzynki- Murowaniec- Skrajny Granat- Zadni Granat- Murowaniec-Dolina Jaworzynki- Kuźnice
Góra jest, i to niejedna wszędzie dookoła. W planach na dziś przejście kawałka Orlej Perci, albo może Kościelec, z tym , że do Kościelca sympatią nie pałam i w pamięci mam, że po wizycie na nim powiedziałam sobie: "Byłam tu dwa razy w życiu- pierwszy i ostatni". Tymczasem przy wychodzeniu z Kuźnic tradycyjnie mały skok w bok- nasi idą niebieskim szlakiem przez Boczan, a my- charty- dla odmiany postanawiamy polecieć żółtym przez Dolinę Jaworzynki. Szlak sam w sobie podoba nam się bardziej.
No i tu wychodzi na światło dzienne wspomniany w tytule dół- jakoś ogólnie słabość mnie ogarnia i nawet przychodzi mi do głowy myśl, żeby po prostu zostać w Murowańcu i poczekać na całą resztę leniwie, bo na wersje ekstremalne chyba nie mam dziś siły
-Dam radę-rzucam w jego kierunku, odwracam się i ruszam dalej. Tak naprawdę mam ochotę warknąć "Nie. Zadawaj. Mi. takich. Pytań."ale- jak to ładnie określają Anglicy- jestem on the verge of tears i wiem, że jedno spojrzenie może wywołać ich potok. Dobrze, że idę z przodu. Na szczęście wkrótce potem M. rzuca hasło, że cieplejszych uczuć do wysokości to on jednak nie żywi, a wręcz przeciwnie. Nie wiem, ile było prawdy w tym wyznaniu, w każdym razie dobrze na mnie podziałało, bo stwierdziłam, że ktoś w naszym zestawie musi zachować zdrowy rozsądek i zimną krew, i przywołałam się do porządku, żeby w razie konieczności móc ofiarę lęku wysokości prać po pysku. Na szczęście nie było takiej potrzeby.
Dotarcie na szczyt przyniosło nagrodę w postaci wspaniałego widoku na Dolinę Pięciu Stawów.
Gdzieś tak po dotarciu do Czarnego Stawu dół znowu dał o sobie znać- tym razem nawet w wersji stereo. M. stwierdził, że jakoś go ta wędrówka nie cieszy, a ja posunęłam się nawet dalej i stwierdziłam, że rozumiem dziś tych, dla których chodzenie po górach wydaje się karą. I tak sobie szliśmy aż do schroniska, jak te sieroty boże, nie mając chęci ani sił,nawet na to, żeby się do siebie odzywać.
Ciszę przerywa znowu warkot helikoptera- jak się później okazało, był to wylot nader feralny. Nie dość, że wypadek znowu śmiertelny, to jeszcze helikopter zostaje uszkodzony strąconym z Kościelca kamieniem i unieruchomiony w Dolinie.
W Murowańcu tłok, więc siedliśmy na kamieniach, żeby coś zjeść i ewentualnie poczekać na resztę. W pewnej chwili zwolniło się miejsce na ławeczce, więc postanowiliśmy się przenieść. Musiałam przy tym wyglądać już jak całe siedem nieszczęść, bo na zmierzającą w tym samym kierunku panią spojrzałam tak, że bez namysłu rzuciła:
-Ja tu wcale nie zamierzam siadać.
I dobrze, bo kto wie, jakby się to skończyło.
Spożyty wieczorem przysmak z Samanty ma cudowne właściwości regenerujące!
Dzień 15. czwartek 16.08.
Co komu pisane...
Dolina Strążyska- Wyżnia Kondracka Przełęcz- Dolina Kondratowa- Polana Kalatówki- Kuźnice- Nosal- Murowanica
Uleczona słodkim przysmakiem budzę się przed siódmą, witana przez cudne słoneczko. Oficjalnie planów żadnych nie ma, dzień przeznaczony na naukę. Ale marnować czas na siedzeniu nad książkami, podczas gdy góry czekają? Nigdy. Miłosiernie odczekuję godzinę i zarzucam przynętę charciemu towarzyszowi. Hmm... entuzjazmu co prawda nie wykazuje, ale i nie wyraża sprzeciwu, więc postanawiamy zrealizować plan pierwotny i zdobyć niezdobyty Giewont, ruszając od strony Doliny Strążyskiej.
Idzie sobie para, on krok z przodu, widać, że już chyba ostatkiem sił i tchu, ona krok za nim, też niekoniecznie energicznie.
-Jak jesteś zmęczona, to możemy chwilę odpocząć- proponuje on.
Spryciarz jeden! Nie dość, że na twardziela wyjdzie, to jeszcze punkty za opiekuńczość zarobi!
W Kuźnicach godzina wczesna, więc decydujemy się jeszcze na spacerek przez Nosal. Przy podchodzeniu M. marzą się ruchome schody i proszę- marzenie p r a w i e spełnione- w dół szlak poprowadzony w formie schodów. Co prawda jeszcze nie ruchomych, ale kto by tam się przejmował takimi drobiazgami :)
No cóż, to by było na tyle tatrzańskich wędrówek.
A na niezdobycie Giewontu towarzystwo reaguje jednomyślnie:
-Znaczy masz tu jeszcze po co wracać!
Dzień 16. czwartek 17.08.
Czas owocowania
Całe przedpołudnie zajął nam egzamin w postaci pisemnej i ustnej. Spuśćmy na niego miłosierną zasłonę milczenia- szczególnie na sensowność niektórych pytań...
W każdym razie- uprawnienia zdobyte!
Jeszcze tylko pożegnalny obiad i wyruszamy w różne strony.
Ciężko wracać na niziny.
Dziękuję wszystkim, dzięki którym były to niezapomniane dni :)
Litratura:
J. Nyka, Tatry Polskie, wyd. Trawers, Latchorzew 2011
J. Nyka, Tatry Słowackie, wyd. Trawers, Latchorzew 2011
Tatry- przewodnik dla łowców krajobrazów,wyd. Agencja Wydawnicza WIT, Piwniczna Zdrój 2012
Tatry- panoramy. Nowe spojrzenie na góry. wyd. ExpressMap, Warszawa 2012
oraz całe mnóstwo różnych przewodników, które wzajemnie wyrywaliśmy sobie z rąk, by zdobywać cenną wiedzę :)
ponadto:
S. Witkiewicz, Na przełęczy
S. Zieliński, W stronę Pysznej

